Wszystko zaczęło się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Krzysztof Sęczkowski razem z Wojciechem Podczaskim zdecydowali się opuścić ich dotychczasowe miejsce pracy - łódzkie Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania. Było to w czasach, kiedy rząd coraz przychylniej patrzył na rozwijanie prywatnych biznesowych działań bez opieki państwa. Tak powstał ZRK - Zakład Robót Komunalnych, co jak później czas pokazał, było podstawą dla działającej do dzisiaj w Łodzi i województwie łódzkim, firmy REMONDIS.
Krzysztof Sęczkowski (KS): Wojtek Podczaski był zastępcą dyrektora w MPO, ja byłem kierownikiem działu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nadszedł czas by otworzyć prywatną firmę wywozu śmieci. Odeszliśmy z MPO i zaczęliśmy od zakupu dwóch wyeksploatowanych śmieciarek na podwoziu Skody, które zwyczajowo nazywane były „bobrami”. Po jakimś czasie kupiliśmy trzecią, a kolejne dwa – już nowe auta marki Jelcz, kupiliśmy w łódzkim WUKO. Skody miały charakterystyczny system załadunku bębnowego KUKA, tymczasem dwa nowiuteńkie Jelcze SM 94 dysponowały już w pełni automatycznym systemem załadunku, a więc były zdecydowanie wydajniejsze od starych aut. Te ostatnie samochody zamówiliśmy już za wypracowane przez siebie środki, oczywiście podpierając się kredytem bankowym. Byliśmy już wtedy na tyle wiarygodni, że nie było problemu z jego otrzymaniem.
Pamiętam jak pierwszego dnia przyjęliśmy trzy osoby do pracy, które natychmiast przeszły szkolenie BHP, więc mieliśmy już obsadę jednego samochodu. Wkrótce zatrudniliśmy następnych pracowników i mieliśmy przygotowane obsady dla kolejnych smieciarek. W miejscu, gdzie dzisiaj jesteśmy, mieściło się Przedsiębiorstwo Transportu Gospodarki Miejskiej, a więc przedsiębiorstwo posiadające tabor samochodowy na potrzeby miasta. Były w nim nawet miejskie taksówki osobowe. PTGM posiadało także solidne zaplecze techniczne w postaci warsztatów naprawczych dla samochodów ciężarowych. Na ich terenie znaleźliśmy swoje miejsce, wydzierżawiając w pierwszym momencie plac postojowy dla naszych śmieciarek, jeden z garaży jako magazynek techniczny oraz mały pokoik w budynku biurowym, zatem Zakład Robót Komunalnych K. Sęczkowski W. Podczaski przy ulicy Swojskiej 4 znalazł swoją stałą siedzibę. Był to rok 1991, a więc można powiedzieć, że REMONDIS choć jeszcze nie pod tą nazwą ma tu swój początek.
Zakup samochodów to jedno. Ważne było zapewnienie sobie najszerszego grona klientów. Jako nowi gracze na rynku usług komunalnych zwróciliśmy się szczególnie do jednej grupy - spółdzielni mieszkaniowych, których obsługa wydawała się łatwiejsza. Wojtek Podczaski jako były dyrektor MPO miał dobry kontakt z zarządami spółdzielni. Wiedzieliśmy, że MPO nie może pochwalić się wysoką jakością usług. Mieszkańcy stale narzekali na niepunktualność, złą jakość obsługi i wysokie ceny. Dlatego łatwo nam było wyjść z nową, atrakcyjną ofertą. Niektórzy mieli tak dosyć współpracy z MPO, że nawet byli gotowi kupować pojemniki na śmieci, żeby tylko oderwać się od monopolu miejskiej firmy. Staraliśmy się to tak zorganizować, żeby za zakup pojemników przez odbiorców, znacząco obniżyć cenę. Posiadanie własnych pojemników dawało też możliwość wyboru wykonawcy usług. To rozwiązanie wszystkim się wtedy spodobało. Pierwszą spółdzielnią, którą wtedy przejęliśmy była Łódzka Spółdzielnia Mieszkaniowa, kolejną Osiedle Radogoszcz Wschód, które dopiero powstawało. Robiliśmy wszystko, żeby zapewnić punktualność wywozu odpadów, sprzątaliśmy po sobie, jeśli pergola była przepełniona tak zwanymi “luzami” to my ją zostawialiśmy czystą. Walczyliśmy o klienta. Tak zyskaliśmy szybko dobrą opinię. Fama o nowej prywatnej firmie błyskawicznie rozchodziła się w środowisku spółdzielców i dzięki temu mogliśmy przejmować kolejne rejony. W pewnym momencie, oczywiście upłynęło trochę czasu, tylko my obsługiwaliśmy spółdzielnie mieszkaniowe, no może 90% łódzkich spółdzielni.
Nowa firma usługowa, czyli ZRK zdobywała coraz większe części rynku, ale czas nie stał w miejscu i wkrótce pojawiła się silna konkurencja.
KS: W 1992 roku w Łodzi pojawiła się marka RETHMANN. Trochę to nas wystraszyło, bo mieliśmy świadomość różnicy naszych potencjałów. Postanowiliśmy dla przeciwwagi poszukać także silnego partnera. Taką firmą okazało się być LOBBE – Edelhoff. Zawarliśmy z nimi spółkę, w której mieliśmy równo po 50% udziałów. To był rok 1993, a w Łodzi nagle zamknęło się wysypisko dla odpadów i wtedy nasz nowy wspólnik pomógł nam zdobyć duże zestawy transportowe do wywozu odpadów na odległe wysypiska poza obszar łódzki. Mogliśmy nadal regularnie odbierać nieczystości od mieszkańców. Powstała jednak pilna potrzeba zorganizowania stacji przeładunkowej. Tutaj nasi wspólnicy znowu nie zawiedli i mocno wsparli pomysł wybudowania hali przemysłowej na potrzeby przeładunku i segregacji odpadów. Inwestycja ta niestety zniwelowała większość naszych środków po sprzedaży udziałów w spółce, ale też pozwoliła nam na duży postęp, bo w 1998 oprócz stacji przeładunkowej, w nowej hali stanęła linia do sortowania odpadów komunalnych. Była to pierwsza sortownia odpadów w regionie.
Firma RETHMANN długo nie konkurowała z ZRK Lobbe bo tak wtedy nazywała się spółka Sęczkowskiego i Podczaskiego. Mimo, że oba przedsiębiorstwa działały niemal na jednym terenie, RETHMANN skupiał się na obsłudze okolicznych gmin oraz miejskich zasobów mieszkań komunalnych.
KS: Szybko też okazało się, że oni z Edelhoffem dobrze się znają. Oba biznesy były rodzinne, właściciele się kontaktowali, pewnie w jakichś obszarach współpracowali. Łódź to był rynek wschodzący, więc tu akurat walczyli o pozycję. My w stosunku do tego co miał RETHMANN w Łodzi, byliśmy większą firmą, dlatego kiedy okazało się, że Edelhoff postanowił sprzedać swoje przedsiębiorstwa w Polsce, czuliśmy się trochę rozgoryczeni. Jak to? Mniejsza firma kupuje większą? Później okazało się, że wyszło nam to na dobre. Zgodziliśmy się pozbyć reszty udziałów, w zamian za możliwość dalszego zarządzania firmą. W 2002 roku, kiedy RETHMANN kupował LOBBE, Wojciech Podczaski był prezesem zarządu LOBBE w Polsce, a ja prezesem spółki ZRK.
Dzięki udziałowi Niemców mogliśmy pozwolić sobie na wiele inwestycji, chociaż były one najczęściej kredytowane. Czasami zastanawialiśmy się dlaczego sami nie pożyczyliśmy pieniędzy na nową halę, sortownię czy samochody. Pewnie jednak mieliśmy za mało odwagi i może też tempo rozwoju i nowych potrzeb jakie się pojawiały nie pozwoliłoby nam utrzymać pozycji rynkowej. Nie mieliśmy doświadczeń we współpracy z wielkimi zachodnimi spółkami. Stało się, jak się stało. Dzisiaj tego nie żałuję. Samo przejęcie przez REMONDIS to była już decyzja poza nami. W tamtym czasie ZRK LOBBE była firmą o solidnych podstawach. Posiadała własną, dobrze zorganizowaną bazę z niedużym warsztatem, myjnią, wagą samochodową, nowym biurowcem, no i oczywiście halą z sortownią odpadów. Pamiętam wizytę Egberta Tölle i Torstena Webera, kiedy po króciutkim spacerze po bazie usłyszeliśmy, że bardzo im się spodobało to, co zobaczyli. Do dobrze zorganizowanej firmy chętnie zgłaszali się przyszli pracownicy. Nigdy nie mieliśmy braków kadrowych, bo za ciężką pracę oferowaliśmy ponadprzeciętne zarobki. Mogliśmy rzeczywiście dobierać odpowiednich ludzi, wymagając rzetelności i zaangażowania. To też rzutowało na nasz wizerunek na zewnątrz. Duży nacisk kładliśmy na jakość usług i porządek, bo byliśmy do tego przyzwyczajeni. Tego też, mieliśmy wrażenie, oczekiwali od nas właściciele. To było niezmienne i nie było zaskoczeniem. Dla nas przede wszystkim istotne było, że nadal mieliśmy wpływ na to, co na Swojskiej się działo, bo budowaliśmy ten zakład od zera. Zmianę właściciela przyjęliśmy ze spokojem i dużymi nadziejami. Pamiętam, że Norbert Rethmann zaprosił wszystkie osoby zarządzające w Lobbe wraz z rodzinami na wycieczkę – objazd po swoich zakładach w Niemczech. Rzeczywiście dało to efekt, bo mieliśmy okazję zorientować się, że jest to potężna firma z ogromnymi możliwościami. Byliśmy w Lünen i innych zakładach: spalarniach czy kompostowniach. Nawet na prywatnej działce pana Rethmanna, gdzie zaprosił nas, żeby podkreślić, że jest to firma rodzinna i podobnie traktuje wszystkich swoich pracowników. Bardzo nam się to spodobało. Wiedzieliśmy, że właściwie wielkiej zmiany, w porównaniu z tym, do czego byliśmy przyzwyczajeni, nie odczujemy.
Przez pewien czas ZRK i REMONDIS w Łodzi działały oddzielnie. Ja byłem szefem REMONDIS, a Wojtek Podczaski – ZRK, ponieważ w tamtym czasie prawo nie pozwalało na koncentrację kapitału. Śmieszna sytuacja, bo na sąsiadujących działkach mieliśmy, każdy z osobna, swoje bazy oddzielone płotem, mimo że był ten sam właściciel i robiliśmy to samo. Każdy miał jednak swój bilans i swoje rozliczenia, a więc zdarzało się, że konkurowaliśmy ze sobą… Aż przyszedł moment, kiedy można było dokonać konsolidacji dwóch przedsiębiorstw.
Lata dwutysięczne to nieustanny rozwój i testowanie nowych rozwiązań, które wdrażane były za naszą zachodnią granicą.
KS: Wzorując się na tych rozwiązaniach także i my próbowaliśmy je wykorzystywać, a mając już techniczne możliwości w postaci różnego rodzaju pojazdów, czy też całego wachlarza pojemników o różnej konstrukcji i przeznaczeniu. Mogliśmy wzbogacać naszą ofertę, chociażby o system selektywnej zbiórki czy mycie i dezynfekcję pojemników na miejscu u klienta. Mieliśmy już na tych polach spore doświadczenie, bo kiedy selektywna zbiórka w Polsce dopiero raczkowała, my na długo przed eksploatowaliśmy pojemniki typu igloo, odbierając surowce z jednej z największych łódzkich spółdzielni, od około 50 tysięcy mieszkańców. Te surowce stanowiły materiał dla naszej sortowni. Testowaliśmy także inny system zbiórki, nazywanej - worek w pojemniku. Zmieszane surowce mieszkańcy wrzucali do worka, a ten worek do klasycznego pojemnika na odpady niesegregowane, tak żeby uprościć logistykę odbioru. W sortowni te worki surowcowe były już oddzielane. Było też zbieranie odpadów kuchennych i zielonych w workach biodegradowalnych. Były próby kompostowania odpadów bio w specjalnych reaktorach kontenerowych. Robiliśmy je dodając osady pościekowe na długo przed rozpowszechnieniem technologii mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów. Dzięki spółce z Niemcami mieliśmy okazję wypróbować dużo innowacji czy nowych rozwiązań i zawsze, co osobiście daje mi dużą satysfakcję, mogliśmy wyprzedzać konkurentów na rynku.
Kluczową zmianę w funkcjonowaniu firma przeszła w 2013 roku. Już jako REMONDIS musiała stawić czoła rewolucji odpadowej, jak zwykło się mówić o wejściu w życie ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, która wywróciła do góry nogami rynek, a kompetencje zawierania umów na odbiór i zagospodarowanie odpadów przeniosła na samorządy.
KS: Jako firma zaawansowana w rozwoju, przeszliśmy ten niełatwy okres, trudno powiedzieć, że gładko, ale na pewno lepiej i spokojniej niż konkurencja. Byliśmy po prostu wcześniej przygotowani do zmian. Nie tylko technicznie, ale też organizacyjnie, a nawet mentalnie. Oczywiście szokiem było to, że nagle umowy, o które zabiegaliśmy przez tyle lat, przestały funkcjonować i trzeba było starać się od nowa o rynek, już w oparciu o prawo zamówień publicznych. Wraz z zamówieniami pojawiły się nowe, znacznie większe wymagania w dziedzinie ochrony środowiska, a także przygotowania technicznego i logistycznego. Nam było chyba łatwiej mając zaplecze potężnej niemieckiej firmy. Trzeba było się co prawda doposażyć, zdobyć technologie, ale ostatecznie to nie stanowiło problemu, bo my cięgle staraliśmy się to robić. W pierwszym etapie przetargów w gminach zdobyliśmy 25 zamówień rozrzuconych po całym województwie, maksymalnie w promieniu 60 kilometrów od naszej bazy! Jak później czas pokazał - te kontrakty w większości były nierentowne. Nikt wtedy nie miał doświadczeń na tyle, żeby precyzyjnie określić poziomy kosztów jakie będziemy ponosić. Zresztą i one stale się zmieniały, w zależności od stawianych warunków współpracy. Było wtedy jedno wielkie szaleństwo. Już po roku okazało się, że połowa z wygranych przetargów, z których tak się cieszyliśmy, przynosi straty i należy je zakończyć. Po prostu nie przystępować do kolejnych, jeśli warunki się nie zmienią. Stopniowo te odległe od naszej bazy gminy sobie odpuszczaliśmy, skupiając się na obszarach najbliższych. Uznaliśmy, że to będzie najbardziej sensowne rozwiązanie. Przede wszystkim zależało nam na zdobyciu rynku w Łodzi. Udało się wygrać w pierwszych przetargach chyba dwie dzielnice. W kolejnych pojawiła się nowa firma konkurencyjna w postaci FB Serwis, która nam część odebrała. Dwa lata później wróciliśmy na swój pierwotny rynek. W tej chwili obsługujemy dwie największe dzielnice i gminy dookoła miasta tworzące tak zwaną aglomerację łódzką. Wycofaliśmy się chociażby z gminy Góra Świętej Małgorzaty, odległej o 60 kilometrów od Łodzi. Gmina Łęczyca – to też szmat drogi. Tak powinniśmy zrobić już na samym początku, ale tutaj wyszedł nasz brak doświadczenia. Wydawało nam się, że jak zdobędziemy dużo rynku to w przyszłości to zaprocentuje i przyniesie korzyści. Tak do końca nie było. Mieszkańcy, co też jest zrozumiałe, oczekiwali że nowy system przyniesie im niższe opłaty i mocno naciskali na swoich radnych, aby wybierano firmy najtańsze. W sytuacji gdy trzeba gonić po każdy kontener 60 kilometrów to kosztów nie da się łatwo zbić. Nie mniej jednak była to dla nas solidna nauczka i w kolejnych latach znacznie lepiej potrafiliśmy już tworzyć nasze kalkulacje. To był też czas kiedy myśleliśmy, że z naszym potencjałem spokojnie sobie poradzimy. W gminach praca wyglądała trochę inaczej niż w mieście. Częstotliwość odbiorów była znacząco różna. Wymagania co do selektywnej zbiórki też były inne. Pokazywało to choćby zbieranie popiołu albo odpadów odzieżowych w zależności od lokalnego regulaminu utrzymania czystości. Mimo posiadanych rezerw musieliśmy doposażyć się w pojemniki. Kupiliśmy ich bardzo dużo i powstały ogromne koszty ważące na wynikach firmy. Pamiętam też, że aby ogarnąć te wszystkie różnorakie wymagania, stworzyliśmy swoisty bank danych, czyli pojemny segregator zawierający 25 skoroszytów, po jednym dla każdej gminy, gdzie gromadzone były wszystkie tematy związane z obsługą każdej gminy oddzielnie. Następnie przydzieliliśmy opiekę nad nimi kilku pracownikom logistyki po to, aby wszystko mieć w głowie na świeżo i móc to bez problemu połączyć w jedno działanie.
To był trudny moment dla firmy. Odszedł też na dawno wypracowaną emeryturę mój wieloletni wspólnik – Wojciech Podczaski. Dzięki zrozumieniu pozostałej części załogi i wprowadzeniu wielu ograniczeń oraz reorganizacji, przetrwaliśmy ten czas i stopniowo odrabialiśmy deficyt. Nie straciliśmy na szczęście swojej wysokiej, ugruntowanej pozycji na rynku. Już dużo wcześniej staraliśmy się pozyskać dodatkowe, przylegające tereny placu pod naszą działalność. Byliśmy obszarowo mocno ściśnięci, bo to jednak centrum miasta i limity naszej bazy mocno nas ograniczały. Dlatego też kiedy pojawiły się takie możliwości, kupiliśmy tereny przylegające od strony południowej i zachodniej oraz teren po przeciwnej stronie ulicy. To nam dało oddech bo mogliśmy postawić tam magazyn na surowce, a na działce południowej i zachodniej projektować rozszerzanie działalności przetwarzania odpadów i powiększanie bazy sprzętowej.
Mając już tereny inwestycyjne mogliśmy namawiać właściciela do kolejnego kroku - rozbudowy instalacji przetwarzania. Nasza sortownia od momentu powstania już się mocno postarzała i konieczna była budowa zakładu MBA, żeby nadążyć za rosnącymi wymaganiami środowiskowymi. Tak też się stało, dostaliśmy zielone światło na budowę kompostowni tunelowej, a w dalszej kolejności też przebudowę warsztatu samochodowego i pomieszczeń socjalnych oraz adaptację nowego budynku biurowego, bo w starym już dawno przestaliśmy się mieścić. Powstała kompostownia jest naszą dumą, po wielu latach oczekiwania na uruchomienie wreszcie przynosi korzyści firmie i mieszkańcom, głównie dlatego, że zebrane w mieście odpady można przetworzyć na miejscu, eliminując kosztowny transport. Rzutuje to na pewno na ponoszone przez łodzian opłaty. Firmie zaś pozwala odrabiać ponoszone przez lata przestoju straty finansowe. Dla mnie to duża satysfakcja.
Na przestrzeni minionych lat, w naszej bazie właściwie wszystko się zmieniło. Są różni ludzie - przychodzą, odchodzą, nie widzieli i nie widzą tego co było wcześniej, a co ja mam doskonale w pamięci i trudno odnieść się im do zmian, które tutaj nastąpiły. Jest w warsztacie jeszcze może dwóch czy trzech pracowników, którzy mogą pamiętać jak to wszystko dawniej wyglądało.
Przedsiębiorstwo Transportu Gospodarki Miejskiej dawno nie istnieje. Teren został podzielony na mniejsze działki, które przechodziły w różne ręce. Dwie z nich kupili Podczaski z Sęczkowskim, żeby powstało ZRK. Dzisiaj już następca, czyli REMONDIS scalił je ponownie przywracając ten cały teren, wraz z budynkami, do pierwotnego kształtu. Jestem tego naocznym świadkiem, ale nie tylko - ta historia, działa się w tym miejscu i do wszystkiego pewnie rękę przyłożyłem. Mam nadzieję, że nieźle to wygląda. Krajobraz tego miejsca zmienił się bardzo, a zmieni się jeszcze mocniej, bo wkrótce zostanie oddany do użytku nowy warsztat i budynek biurowy, w którym to na samym początku tej historii ZRK… wynajmowało mały pokoik. Stary, niepotrzebny już, niski budynek warsztatu zostanie wkrótce wyburzony, a na jego miejscu będzie urządzony parking dla samochodów ciężarowych. Zagospodarowany już teren, na którym znajduje się hala sortowni to dawniej plac, gdzie parkowaliśmy pierwsze samochody ZRK. Pamiętam, że w okresie zimowym trzeba było z nich spuszczać na noc wodę z chłodnic, a rano ponownie nalewać – taka to była technika!
Przez ponad trzydzieści lat dzisiejszy REMONDIS rozwijał się w Łodzi i znaczny udział w tym należy przypisać Krzysztofowi Sęczkowskiemu. Teraz przyszedł czas na zasłużoną emeryturę.
KS: Pewnie każdy kto po tylu latach odchodzi z pracy ma z tym problem. Są tacy, którzy odliczają dni do końca, zacierają ręce i cieszą się, że ten dzień już nadchodzi. Ja do nich nie należę. Jestem już od kilku dni bez obowiązków, ale czuję się jak na urlopie. Pewnie jeszcze przez jakiś czas będę przyglądał się firmie, której oddałem sporą część życia. Oczywiście, broń Boże, bez wtrącania się w jej sprawy, ale z ciekawości, bo moje zainteresowanie będzie zawsze żywe. Ja już jednak swoje zrobiłem, teraz czas na młodszych! Doskonale wiem, że rozwój firmy zależy od nowych bodźców, impulsów, że trzeba świeżej krwi i otwartych głów. Niech tak się dzieje dla dobra firmy. Zawsze starałem się robić to, co do mnie należało. Nigdy nie było tak, że czegoś unikałem, chowałem się przed problemami, ale nie byłem też na pierwszym planie. Niepotrzebne mi były blaski chwały i uznania. Wierzę w to co robię, a jak jest sukces to mam osobistą satysfakcję.
Przejście na emeryturę nie będzie oznaczało nastania nudy, z którą muszą mierzyć się niektóre osoby oderwane po latach od swojej codziennej zawodowej rutyny. Krzysztof Sęczkowski ma plan na najbliższe miesiące i lata. Nawet całkiem konkretny.
KS: Teraz, myślę jak wielu pewnie ludzi w podobnej chwili, że będę miał mnóstwo czasu dla siebie, że odrobię wszystkie zaległości, że będę więcej podróżował, co sobie zawsze obiecywałem. Moją pasją jest caravaning, wędkowanie, pływanie łódką. Może też się okazać jak prorokuje moja starsza siostra z dłuższym emerytalnym stażem, że na wszystko i tak zabraknie czasu, a co za tym idzie, będę się czuł jak bym znowu gonił zapracowany. Sporo ostatnio o tym upływającym czasie myślę i generalnie żałuję tylko tego, że tak szybko minął – Jak to się mówi - jak z bicza strzelił!